czwartek, 17 kwietnia 2014

#29 Bądź gotowa na 12




Violetta

Obudziłam się lekko niewyspana. Dzisiaj jadę z Marisol na sesję do Intimissimi. Szkoda, że z Leonem zobaczę się dopiero za kilka dni… Nie widziałam się z nim jeden dzień i już strasznie mi go brakuje.
Zwlokłam swoje zwłoki z łóżka i powędrowałam do kuchni. Zrobiłam sobie cappuccino i usiadłam na blacie pijąc gorący napój. Nie miałam ochoty na jedzenie, więc poszłam od razu do łazienki i załatwiłam tam poranne czynności. Przebrałam się i jednak zdecydowałam, że coś przegryzę. Pierwsze w oczy rzuciło mi się jabłko, które leżało na bufecie. Zjadłam je i popatrzyłam na zegarek. 9:10 – mam jeszcze dużo czasu – pomyślałam. Zadzwonię do Leona.
1 sygnał, 2, 3, 4, 5… No odbierz!
- Halo? – zapytał zaspany głos.
- Yy… Leoś, obudziłam Cię?
- Tak… A która jest godzina? – mówił pół przytomny.
- Po 9, a co?
- CO!? – krzyknął, aż oderwałam słuchawkę od ucha.
- Wszystko w porządku?
- Tak! Znaczy… nie. Wszystko w jak najlepszym porządku. Yy… Muszę już ten… No, ten… Kocham Cię. Zadzwonię później! – rozłączył się.
Nie rozumiem tej całej sytuacji.
Zadzwoniłam do Ludmiły.
- Hej Lu.
- No cześć Violu. Jak tam u Ciebie?
- Bardzo dobrze. Mam strasznie miłą menedżerkę i piękne mieszkanie.
- Też bym tak chciała…
- Ja wieżę, że i Ciebie czeka wielka kariera.
- Też bym chciała w to wierzyć… No, ale kochana! Mów. Które piętro, gdzie?
- 2031 S Clark Street, piętro 17, pokój numer 119.
- Jak widoki?
- Piękne. Jeszcze nigdy nie widziałam tak dużego miasta.
- Zabierzesz mnie kiedyś do Chicago, co nie? – zapytała i zaśmiała się.
- Jasne Lu. Kiedy tylko będziesz chciała.
- Dzięki. Violu będę już kończyć. Umówiłam się z Fede na kawę.
- Dobra, leć do niego. Pa – rozłączyłam się.
No dobra… Co by tu porobić? O! Pisemkoooo! <33 Usiadłam na sofie i wzięłam do ręki kolorowy magazyn. Czytałam właśnie co zrobił chłopak Caroline, gdy…
- No cześć kochana! – do pokoju wparowała Marisol.
- Tia… Cześć – powiedziałam obojętnie.
- Co tam masz? – wyrwała mi z ręki magazyn.
- Ej!
- I tak tego nie będziesz już czytać. Idziemy.
- Już?
- Tak, chcieli, żebyś była wcześniej. No chodź, młoda – pociągnęła mnie za rękę w stronę wyjścia.

~30 minut później~

- Hello. I'm the assistant to the founder of Intimissimi. Follow me, please – powiedziała niska kobieta w marynarce i zaprowadziła nas do gabinetu.
- Good morning – powiedziałam.
- Good, good… - powiedział lekko zamyślony spoglądając w papiery -
I understand that you have already given up the career as a singer?
- What?
- I sent you an email that if you agree with us on the ad, you'll have to give up a career in music.
- But the music is very important to me and it does not give up.
- In that case, you have no business here. Goodbye.
- Get out! – krzyknęła na nas asystentka.
- Okay, okay...*
~Kilka minut później, w samochodzie~
- Sorki młoda. Nie wiedziałam, że tak będzie – powiedziała smutna.
- Przecież nie wiedziałaś o tym Marisol. Do tego będzie jeszcze dużo szans, prawda?
- Tak. Masz talent. Nim się obejrzysz będą Cię błagać o choćby jedno zdjęcie i zapłacą Ci miliony – uśmiechnęła się.
- Dzięki.

León

Jadę taksówką na 2031 S Clark Street. Tak, jestem w Chicago! Lu podała mi dokładny adres, gdzie mieszka moja ukochana. Chcę jej zrobić niespodziankę.
Zapłaciłem taksówkarzowi i zabrałem swoje bagaże. Wszedłem do wielkiego budynku i stanąłem w holu. Zobaczyłem ją. Stała z jakąś kobietą przy barku, rozmawiały. Po chwili odwróciła się, po czym mnie zauważyła. Uśmiechnęła się szeroko i rzuciła mi się na szyje.
- Stęskniłam się.
- Tak szybko?
- Tak – powiedziała przytulając mnie jeszcze mocniej.
- Violu… Udusisz mnie zaraz.
- Kłamiesz.
- Nie.
- Po prostu chcesz mnie pocałować.
- Może…
Oderwała się ode mnie. Zobaczyłem jej cudowny uśmiech i już nie mogłem się oprzeć. Pocałowałem ją – długo i namiętnie.
- A więc to jest ten León, o którym mi przegadałaś z godzinę – powiedziała kobieta o długich blond włosach, a moja dziewczyna spłynęła rumieńcem. Szczerze? Ucieszyło mnie to.
- Marisol, tak to jest León, León to jest Marisol, moja menedżerka.
Podaliśmy sobie dłonie.
-To ja Wam nie przeszkadzam. Pewnie chcecie się sobą nacieszyć. Violu, pamiętaj. Jutro o 12 widzę Cię gotową do wyjścia. Buziaki! – powiedziała i wyszła z budynku.
- Chodź – pociągnęła mnie za rękę.
Mieszkanie było piękne. Moglibyśmy tu zamieszkać na stałe. Chociaż w Buenos Aires mamy przyjaciół, rodzinę… No i Studio, do którego nie możemy uczęszczać póki nie urodzi się nasze dziecko.
- Violu… A może by tak… - musnąłem jej szyje.
- León, muszę się jeszcze rozpakować do końca i przygotować przemówienie…
- Przecież, te rzeczy mogą poczekać.
- W sumie.
Można się domyślić, co się dalej stało.



~10 rano~

- Cześć skarbie – szepnąłem jej na ucho – Wstajemy - jeszcze bardziej wtuliła się w mój tors.
- Jest mi tak dobrze… Nie chcę…
- Ale Marisol powiedziała, że musisz być gotowa na 12.
- Po co…? A! – krzyknęła i usiadła na łóżku – Dzisiaj idziemy do ginekologa. León zrobisz śniadanie?
- Oczywiście – cmoknąłem ją w policzek.

~W przychodni~

- Hello.
- Good morning.
- Ms. Castillo?
- Yes.
- Please lie down on the couch and tuck shirt.
- And you can sit down somewhere – zwróciła się do mnie.
- Ok, thank you.
- Which one week?
- Twelfth.
Po wykonaniu badania zapytała:
- You want to know the sex of the baby?
- Yes.
- You will have a girl*

~W mieszkaniu~

- Kochanie?
- Hm?
- Cieszysz się? – zapytałem.
- Bardzo. A ty?
- Jeszcze bardziej niż ty.
- León. Ja nie wiem czy my damy sobie radę – powiedziała i usiadła na sofie, a ja obok niej.
- Na pewno damy radę. Obiecuję Ci to.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
- Jak ją nazwiemy.
- Może… Yazmin?
- Nie. A może Cruz?
- Nie. Eve?
- A Rose?
- Piękne imię.
- No więc kochanie, będziesz miała na imię Rose – dotknąłem brzucha mojej dziewczyny.

---
Tak niespodziewanie rozdział 29 :) Naszła mnie wena., no i macie.
Teraz wybierajcie w ankiecie czy León ma się oświadczyć Vilu :3
Wysyłajcie prace na konkurs! 
---
*- Witam. Jestem asystentką założyciela Intimissimi. Proszę za mną.
- Dzień dobry.
- Dobry, dobry...
- Rozumiem, że zrezygnowała już pani z kariery piosenkarki?
- Co!?
- Wysłałem Wam maila, że jeżeli zgodzi się pani u nas na reklamę, będzie pani musiała zrezygnować z kariery muzycznej.
- Ale muzyka jest dla mnie bardzo ważna i z niej nie zrezygnuję.
- W takim razie nie masz tu czego szukać. Do widzenia.
- Wychodzić!
- Dobra, dobra...
---
*- Witam.
- Dzień dobry.
- Pani Castillo?
- Tak.
- Proszę położyć się na leżance i podwinąć koszulkę.
- A pan może gdzieś usiąść.
- Dobrze, dziękuję.
- Który to tydzień?
- Dwunasty.
- Chcecie znać płeć dziecka?
- Tak.
- Będziecie mieli dziewczynkę.
~Mechi ;**

Konkurs na One Shot'a!

Tak! Organizuję konkurs z okazji 20 tys. wyświetleń! Kocham Was!
Ale przejdźmy do tematu.
Oczywiście jak tytuł mówi, musicie napisać One Shot'a. Długość jest mi obojętna. Ale uwaga! OS ma być o wybranej parze z Violetty! Czyli możecie wybierać między: Leonetta, Marcesca, Naxi, Bromila, Caxi, Andmila, Leonara, Dieletta, Diemiła, Fedmiła, Lemiła, Fedeletta i... Chyba już, no chyba, że chcecie pisać o dorosłych np. Angie i Pablo, to spoko :)
Macie czas do 1 maja, czyli równo dwa tygodnie! Do godziny 12:00!
A no i oczywiście, prace wysyłamy na e-mail: violettoners@gmail.com
Mam nadzieję, że przybędzie dużo prac.

Nagrody:
1 miejsce - udostępnianie bloga przez tydzień, opublikowanie OS, możliwość wymyślenia rozdziału, dedyk
2 miejsce - udostępnianie bloga przez tydzień, opublikowanie OS, dedyk, kolaż
3 miejsce - udostępnianie bloga przez tydzień, opublikowanie OS, dedyk
Wyróżnienia - opublikowanie OS, dedyk


To już wszystko.Czekam na wasze prace.
Całuski,
Mechi ;**

niedziela, 13 kwietnia 2014

#28 Piętro 17, pokój numer 119.


Violetta


Lekko uchyliłam powieki i zobaczyłam, że nie znajduję się w swoim pokoju jak zawsze. No tak… Wszystkie wspomnienia z wczoraj wróciły. Jak on mógł mi to zrobić?
Dlaczego zawsze są pytania, na które nie ma odpowiedzi? Dlaczego człowiek nie może żyć spokojnie i szczęśliwie? Dlaczego jest zawsze jakieś „ale”? Nie rozumiem tego. Czasami czuję się jakbym była głupsza od 4-letniego dziecka…
Odwróciłam głowę w lewą stronę i zobaczyłam mojego chłopaka.
Boże… Jak to pięknie brzmi ^.^ Mogę to powtarzać godzinami…
Mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak, mój chłopak!
Dobra trochę przesadziłam…
- Leoooś… - wtuliłam się w jego tors.
- Skarbie, już nie śpisz?
- Nie.
- Kocham Cię.
- Wiem, o tym – uśmiechnęłam się.
- Uwielbiam Twój uśmiech – powiedział po chwili, a ja się zarumieniłam.


~3 miesiące później~

Jestem właśnie w drodze do Chicago. Tak, właśnie Chicago. Od 2 miesięcy zaczęłam pracę z firmą, ponieważ nie utrzymuje kontaktów z ojcem i sama muszę o siebie dbać. Oczywiście pracę znalazłam w branży muzycznej. Wydałam wszystkie moje oszczędności. Bardzo zależy mi na tej pracy. Już trochę mnie wypromowano i chcą, abym stała się bardzo sławną osobą. Nie wiem czy tego chcę, ale León namówił mnie do tego. Powiedział, że będzie mnie wspierał, a przede wszystkim, że mam anielski głos i ta praca czeka na mnie. Bardzo go za to kocham. Mój cudowny chłopak znalazł sobie prace i ciężko haruje. Już niedługo przyleci do USA!
Na razie będę mieszkała sama. No chyba, że liczy się też dziecko… A no właśnie. Za tydzień idę do lekarza, żeby sprawdzić płeć dziecka. Bardzo się denerwuję. Już trochę widać mój brzuch. Kupiłam sobie trochę luźniejsze ciuszki, a dziewczyny pomogły mi w wyborze. Obiecały mi, że będziemy do siebie dzwoniły 2-3 razy w tygodniu, ponieważ rozmowy do Stanów są strasznie drogie.

Już wylądowałam. Teraz jadę taksówką i oglądam zza szyby wysokie wieżowce miasta. Już czuję ten klimat. Ludzie wydają się bardzo radośni i mili.
Gdy kierowca zatrzymał się na 2031 S Clark Street, wysiadłam i wzięłam swoje walizki. Przed wejściem przywitała mnie wysoka blondynka. Ku mojemu zdziwieniu mówiła po hiszpańsku.
- Nazywam się Marisol Gucci. Ty jesteś Violetta?
- Tak.
- Od dziś będę Twoją menedżerką. Załatwiłam Ci już pokój w tym wieżowcu. Proszę – podała mi kartę – To jest karta do drzwi Twojego „domu”. Piętro 17, pokój numer  119.
- Ok. Dziękuję.
- Za dwie godziny będę tu na Ciebie czekała. Idziemy na bankiet powitalny. Sukienkę masz w sypialni.
- Dobrze. Dziękuję Ci za wszystko.
- Nie ma za co kochana. Do zobaczenia – cmoknęła mnie w policzek i wsiadła do czarnego samochodu.
Weszłam do ogromnego budynku i od razu skierowałam się do windy. Przycisków było od groma. Nim znalazłam przycisk „17” minęło chyba z 5 minut.
Wysiadłam z windy i rozejrzałam się poszukując drzwi numer 119.
- Hello. You looking for something? – zapytał mnie mężczyzna w garniturze.
- Yes. I’m looking for a room number one hundred nineteen.
- Straight down the hall, second door on the left.
- Thank you very much.
- Really not at all. You're going to live here?
- Yes, I don’t know yet for how long. I flew from Buenos Aires to work here.
- In that case... I wish you big success.
- Thank you. See you.
- See you*
Otworzyłam drzwi granatową kartą i weszłam do środka. Walizki zostawiłam w wejściu i zaczęłam oglądać mój “dom”.
Postanowiłam zrobić zdjęcia, aby wysłać je Leonowi i dziewczynom.


Gdy otworzyłam szafę w sypialni znalazłam w niej sukienkę, o której mówiła mi Marisol. Spodobała mi się bardzo. Szybko rozpakowałam walizki i zjadłam jogurt. Wzięłam się za przygotowanie fryzury, a potem za makijaż. Na koniec ubrałam suknię i założyłam szpilki. León nie pozwoliłby mi chodzić w takich wysokich butach podczas ciąży, ale csiii…

Wysłałam mu jeszcze sms’a i wyszłam przed budynek.
- Cześć Marisol.
- Witaj Violu. Podoba Ci się sukienka?
- I to jak.
- Bardzo się cieszę – pociągnęła mnie za rękę do białej limuzyny – Zapraszam – uśmiechnęła się.
Jechałyśmy chwilkę. Weszłyśmy do wielkiego budynku, a później na wielki taras, na którym rozstawione były stoliki oraz mini-scena.
Rozmawiałam z dyrektorem firmy oraz ze sponsorami. Po chwili poprosili, abym zaśpiewała piosenkę.
Wybrałam  „You Are The Only One”.


Forever is a long time, I'm not gonna lie
Is that a promise you can make?
Are we in the right place at the wrong time right now, I really need some space
Together on the frontline, look me in the eye
Tell it straight to my face
Are we gonna work it out, or pack it in?
Guess this is the chance we take

You are the only one that gets me, knows me, feels me, hurts me
And you are the only one who's close enough to drive me crazy
Frustrate me, complicate me, make it harder than it needs to be
But the things that you do and the things that you say, make me wanna stay

Everything is all right, some of the time, are we going through a phase?
Are we moving too fast, going too slow, am I just afraid to make mistakes?
I wanna keep it real now, don't make a sound, I wanna see it in your eyes
Are we gonna shake it up or knock it down, but deep inside I know that we'll survive

You are the only one that gets me, knows me, feels me, hurts me
And you are the only one who's close enough to drive me crazy
Frustrate me, complicate me, make it harder than it needs to be
But the things that you do and the things that you say, make me wanna stay

Through the ups and downs, I do, I just wanna be with you
Together in the frontline

You are the only one that gets me, knows me, feels me, hurts me
And you are the only one who's close enough to drive me crazy


Rozbrzmiały oklaski. Nie sądziłam, że będzie im się tak podobało.
W drodze powrotnej do Marisol zadzwoniła komórka. Zaczęła z kimś rozmawiać po… włosku?
- Violetto, nie uwierzysz! – krzyknęła gdy skończyła rozmawiać.
- Coś się stało?
- Intimissimi chce, żebyś wypromowała ich perfumy!
Zaczęłyśmy piszczeć jak opętane. Jednak w kobiecie około 30 (Marisol) jest jeszcze trochę nastolatki-wariatki.

---
Bardzo przepraszam, że nie było tak długo rozdziału. Szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła! Można zwariować. Zero wolnego czasu. Wczoraj jedynie byłam na imprezie urodzinowej u BFF. Mam nadzieję, że wybaczycie.
---
Rozdział taki inny niż zawsze. Violetta gwiazdą muzyki czy modelingu? Tego dowiecie się w następnym rozdziale.

*- Witam. Szuka pani czegoś?
- Tak. Szukam pokoju numer sto dziewiętnaście.
- Prosto korytarzem, drugie drzwi po lewej.
- Bardzo panu dziękuję.
- Na prawdę nie ma za co. Będzie pani tu mieszkać?
- Tak, nie wiem jeszcze na jak długo. Przyleciałam z Buenos Aires, aby tu pracować.
- W takim razie... Życzę pani dużych sukcesów.
- Dziękuję. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.

~Mechi ;**









czwartek, 3 kwietnia 2014

#27 Pomożesz mi z walizkami?



Violetta

Lekko zsunęłam się na podłogę. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. To za wcześnie – przeszło mi przez myśl – Nie dam rady – załkałam. Znowu wszystko się wali.
Po chwili krzyknęłam sama do siebie – Weź się w garść dziewczyno!
Zadzwoniłam do swojej najlepszej przyjaciółki.
- Hej Fran. Proszę przyjdź.
- Cześć. Co się stało?
- Ja… Ja jestem w ciąży.
- CO!?
- Fran nie drzyj się tak…
- Sorki… Już idę do Ciebie, trzymaj się.
Wyszłam z łazienki. Skierowałam się do pokoju i schowałam do biurka zużyte testy. Położyłam się na łóżku, lecz po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi. Zbiegłam na dół i otworzyłam drzwi mojej przyjaciółce. Zaprowadziłam ją do swojego pokoju i zaczęłyśmy rozmowę.
- Vilu… ale jak to?
- J-j-ja nie wi-i-em Fran…
- Musisz powiedzieć Leonowi – powiedziała stanowczo.
- Ale ja…
- Nie ma, ale. Już nie pamiętasz, co było WTEDY?
- Tak… Tak masz rację. Muszę mu powiedzieć.
- No i to  ja rozumiem! Kochana lecę już. Luca chciał, żebym mu pomogła w barze. Powodzenia.
- Dzięki. Uwielbiam Cię!
- Ja Ciebie też!
~*~
Umówiłam się już z Leonem. Ubrałam się w to. Teraz idę w stronę parku, gdzie mamy się spotkać. Mam nadzieję, że nie stchórzę.
~*~
Gdy przechodziłam krętą uliczką między kwiatami zauważyłam Leona. Stał z Larą, która przyciągnęła go do siebie i pocałowała. Nie mogłam dalej na to patrzeć.
- Nienawidzę Cię! – krzyknęłam i ze łzami w oczach szybko zawróciłam. Usłyszałam tylko ciche „Violetta…”. Gdy dobiegałam do domu ktoś pociągnął mnie za rękę. Odwróciłam się i zobaczyłam bruneta.
- Zostaw mnie.
- Violu to nie tak.
- A jak?
- To ona mnie pocałowała, nie ja ją. Chciałem się odsunąć, ale -
- Ale co? Nie wiesz jak to boli León.
- Nie chciałem tego Violetto.
- Rozstańmy się, tak będzie lepiej – powiedziałam i weszłam szybko do domu. Pomyślałam, że może to wszystko działo się za szybko. Nie powinniśmy tak wcześnie wylądować w łóżku. To w ogóle nie powinno mieć miejsca. Ale teraz jedno pytanie. Jak wychowam to dziecko? No jak? Sama?
Usłyszałam pukanie do drzwi. Wiedziałam, że to León, ale zaryzykowałam i otworzyłam.
- Mogę wejść?
- Masz 5 minut… - wpuściłam go i poszliśmy do mojego pokoju.
- Nie możemy się rozstać. Kocham Cię. Nigdy nie czułem czegoś takiego do innej osoby.
- León, ja… Nie wiem co mam o tym myśleć. To bardzo mnie zabolało, ale… Sama sobie nie poradzę.
- Ale z czym sobie nie poradzisz?
- Bo, bo… Bo ja… Znaczy ty będziesz… i ja…
- No powiedz to.
- … - wzięłam głęboki oddech i powiedziałam – Jestem w ciąży – automatycznie schowałam twarz w dłoniach i usiadłam na łóżku – Wiem, jestem nieodpowiedzialna, nie wzięłam tabletek, a ni nic. Teraz przeze mnie będziesz miał problemy… Jesteśmy jeszcze za młodzi na dziecko… Ja… -
- Csii… - objął mnie, a ja wtuliłam się w jego tors – Damy radę.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też, bardzo.

León

Violetta trochę zaskoczyła mnie tą wiadomością… Ale co miałem zrobić? Chciałbym z nią stworzyć rodzinę, ale czy to nie za wcześnie? W każdym razie, muszę być teraz przy niej.
- León…
- Słucham Violuś?
- Musimy powiedzieć rodzicom.
- Tak, wiem.
- Może zaprosimy ich jutro na kolację?
- Dobrze. U Ciebie czy u mnie?
- Może być u mnie.
*Następnego dnia, 18:00*

Przyszedłem z rodzicami do domu mojej dziewczyny. Siedzimy właśnie przy stole, śmiejemy się i rozmawiamy. Zaraz nie będzie tak zabawnie – pomyślałem.
- Mamo, tato, panie Germanie. Chcielibyśmy coś Wam powiedzieć – wziąłem się na odwagę, wstałem od stołu, podobnie zrobiła Violetta.
- Bo ja… - zaczęła Viola.
- Violetta jest w ciąży – dokończyłem.
- CO!? – wykrzyknął jej ojciec – Nie zgadzam się na to! Ty! – zwrócił się do mnie – Jak mogłeś ją zapłodnić? A ty! – wskazał na Violettę – Wynoś się z tego domu! Nie będę niańczył Twojego bachora! Teraz!
Violetta ze łzami w oczach opuściła salon, a ja za nią. Udałem się z nią do jej pokoju. Zaczęła wyrzucać swoje ciuchy z szafy.
- Violu, co ty robisz?
- Wyprowadzam się!
- A niby gdzie?
- Ja… ja… nie wiem – opadła bezradnie na podłogę.
- Możesz zamieszkać u mnie.
- Nie León…
- Proszę – dotknąłem jej lekko różowego policzka.
- No dobrze – odparła po chwili zastanowienia - Pomożesz mi z walizkami?
- Oczywiście.
Cały czas nie mogłem uwierzyć, jak zachował się jej własny ojciec.
Pomogłem znieść Violettcie walizki i wyszliśmy z moimi rodzicami.
- Violu nie martw się – pocieszała ją moja mama.
- Pomożemy Ci – dodał mój ojciec.
- Dziękuje Wam bardzo – powiedziała ze sztucznym uśmiechem.
~*~
Violetta chciała spać w pokoju gościnnym, więc przygotowałem jej pokój. Gdy wychodziłem już z łazienki usłyszałem Violę.
- Leoś…
- Coś się stało? – zapytałem wchodząc do jej pokoju.
- Możesz ze mną spać? – zapytała robiąc oczka numer 3 (oczy kota w butach xD)
- Oczywiście skarbie.
Już po chwili leżeliśmy wtuleni w siebie. Czułem jej oddech na mojej klatce piersiowej, czułem jej ciało, czułem ją całą. Chciałbym tak codziennie.
                              


 ---
Rozdział moim zdaniem krótki. Obiecuję, że następny będzie dłuższy ;3
Zły German! :( Ja wiem, że skrzywdziłam jego fanów... i wgl. Ale no.. tak jakoś wyszło.
Zagłosowaliście, żeby Violetta urodziła dziewczynkę. Ok :) Wasza decyzja jest do spełnienia ;D
Besos,
Mechi ;**

środa, 2 kwietnia 2014

One Part - Telegram


*XIX wiek*

Była jasna, lśniąca od gwiazd noc. Nad bezmiernym płaskowyżem zamkniętym z jednej strony postrzępionymi szczytami gór, rozpostarło się niebo ogromne i milczące.
Tam właśnie w górach, niewidoczny dla tego, kto nie zna drogi, wznosił się Ogród Księdza Gianni: potężny kasztel usytuowany na skale wraz z cytadelą. Blankowe mury, łuki, schody i studnie cisnące się do siebie jak przestraszone dzieci. Przez okna z drobnych szybek oprawionych w ołów wpadał do zamku wiatr i hulał po pustych, długich korytarzach. Wydawało się, że zamek cichutko drży. Przez kraty w ziemi pobłyskiwała świetliście woda. W rozpalonych kominkach żarzyły się drwa. Z kominków leniwie unosiły się smugi dymu.
Z odległego okna zamku przenikało silne światło, wskazujące na wielką komnatę oświetloną wieloma świecami. Jakiś mężczyzna stojący przy parapecie spoglądał w zadumie na ciąg arkad wybiegający poza dziedziniec. Ponownie odczytał wiadomość przesłaną mu na długim kawałku materiału.

Drogi Leonie!
Odwiedzą Cię w najbliższym czasie niechciani goście z Brazylii.
Każ pilnować strażnikom bramy od strony wschodu.
Oboje wiemy, że zamek Twojego ojca zostanie doszczętnie zniszczony, więc radziłbym Ci wyruszyć do Argentyny, w celu odnalezienia schronienia przed armią wroga.
Będę czekał w czwartek o 9 rano w okolicach Buenos Aires.
Twój serdeczny przyjaciel.
Peter.

Świece w komnacie zadrżały, sygnalizując, że ktoś otworzył drzwi. Mężczyzna rozpoznał chudą sylwetkę swojej asystentki, Violetty.
Mężczyzna od dawna był zakochany w swojej przyjaciółce jak i asystentce. Lecz bał się jej wyznać swoje uczucia. Chociaż był synem jednego z najbogatszych i najodważniejszych panów, bał się reakcji uroczej dziewczyny, która codziennie sprawiała mu radość własną obecnością.
- Twoje ostrzeżenie się potwierdziło – odezwała się brunetka – Żołnierze zatrzymali kilku intruzów.
- Ilu? – zapytał.
- O ile wiem, to sześciu.
- Sześciu? – szepnął w zamyśleniu – Musimy zatem oboje wyruszyć. I obawiam się, że to będzie długa podróż.
- Gdzie musimy się udać? – zapytała niepewnie.
- Peter powiadomił mnie w telegramie, że najlepiej będzie gdy schronimy się w Argentynie.
- W Buenos Aires?
- Tak… Nie wiem czy jest to najlepszy pomysł, ale nie mamy innego wyjścia.
- Rozumiem. Po prostu wiesz, że to miasto nie przywołuje mi najlepszych wspomnień – powiedziała i uroniła łzę.
Brunet nic nie powiedział, tylko przytulił swoją przyjaciółkę.
- Spakuje swoje rzeczy – odparła po chwili i wyszła z pomieszczenia.
Mężczyzna zgasił świece, zostawiając tylko jedną. Przesunął na ścianie arras, wsunął ostrożnie rękę w niszę tak, aby nie dotknąć żadnej z pułapek tu zastawionych i wyciągnął drewniane pudełko ozdobnie intarsjowane. Otworzył emaliowany zamek.
W środku było dużo kluczy, wszystkie z główką w kształcie zwierząt. Ale brakowało czterech: z aligatorem, dzięciołem, żabą i jeżozwierzem.
Zdziwił się – Jak to możliwe? – spytał sam siebie, sprawdzając jeszcze raz pudełko.
Nie umiał sobie odpowiedzieć. Zgasił ostatnią świeczkę i opuścił pomieszczenie.

~*~

Wraz z kobietą opuścili zamek, zostawiając go z pootwieranymi komnatami. Dlaczego? Otóż jak wspomniano wcześniej, brakowało kilku kluczy, którymi można było zamknąć tajemne pomieszczenia.
- O czym myślisz? – spytała brunetka wsiadając na swojego konia.
- O kluczach… Brakuje kilku do kompletu.
- Ale jak to brakuje?
- Nie mam pojęcia. Jeszcze wczoraj były wszystkie – odparł i także wsiadł na swojego konia.
- Zgubiłeś je?
- Nie.
- To gdzie są?
- Nie wiem!
- Jak możesz tak nie dbać o rzeczy!?
- Nie interesuj się, to nie Twoje klucze!
- Ale są ważne. Wiesz, że zostawiłeś otwarte wszystkie komnaty. A co z biblioteką? Są tam wszystkie księgi i mapy geograficzne, na których rysowałeś trasy podróż i plany ataków. A co jeśli wrogowie je znajdą?
- Jesteśmy skończeni. Znajdą trop i po nas… - powiedział zasmucony.

~*~

Po pięciu godzinach jazdy, zmęczeni, zatrzymali się przy starej stacji kolejowej, która była już nieczynna z powodu naprawy torów.
Przywiązali konie i usiedli na małej ławce spoglądając na gwiazdy.
- Lubisz mnie jeszcze?
- Nie.
- Myślisz, że jestem ładna?
- Nie.
- Jestem w twoim sercu?
- Nie.
- Płakałbyś gdybym odeszła?
- Nie.
W oczach Violetty zagościło mnóstwo łez. Chciała odejść, ale mężczyzna złapał ją za nadgarstek.
- Nie lubię Cię, kocham Cię. Dla mnie nie jesteś ładna, tylko piękna. Nie jesteś w moim sercu, jesteś    moim sercem. Nie płakałbym za Tobą, tylko umarłbym z tęsknoty.
Brunetka wtuliła się w jego ciepły tors i wyszeptała: Kocham Cię. A on złączył ich usta w pocałunku.

~*~

León przeglądał strony starego albumu, do którego wklejał artykuły z gazet i fotografii, gdy był jeszcze młodym chłopcem. Kiedy miał już zamknąć album, wyleciała z niego nieduża kartka. Gdy ją odwrócił ujrzał zdjęcie z własnego ślubu. Uśmiechnął się mimowolnie.
Nagle usłyszał wołanie swojej małej córeczki. Odłożył album na półkę i ruszył do pokoju dziecka, gdzie jego żona – Violetta robiła porządki.
- Coś się stało? – zapytał przejęty.
- Patrz co znalazłam! – odpowiedziała uśmiechnięta i podała mu trzy klucze z główkami zwierząt.

---
Macie taki średniowieczny opek ;D Jakoś mnie naszło.
Podziękujcie autorowi książek Ulysses More :)
Rozdział 27 prawdopodobnie jutro.
Besos,
Mechi ;**
Szablon by Katrina